Już w dwudziestoleciu międzywojennym polscy przedsiębiorcy świetnie zdawali sobie sprawę z wagi i znaczenia dobrej nazwy marki wspartej odpowiednią promocją.
W czasopiśmie satyrycznym „Cyrulik Warszawski” z 1931 roku znaleźliśmy ciekawą i zabawną historię pokazującą rolę, jaką w świadomości społecznej pełniła już niemal sto lat temu oryginalna nazwa marki. Dobrze wypromowana nazwa, niezależnie od tego, jaki produkt firmowała, miała szybko przełożyć się na sukces przedsiębiorstwa i zapewnić wymierne efekty.
Historyjka przedstawia prace nad wprowadzeniem na rynek nowego-starego kosmetyku dla pań. Do tej pory firma farmaceutyczna produkowała olejek brązujący, teraz zamierza wypuścić maść wybielającą cerę, a więc kompletne przeciwieństwo. Co ciekawe, maść ma być oparta dokładnie na tej samej recepturze, co olejek brązujący… Ale nikt nie ma wątpliwości, że sprzeda się, wręcz „zacznie bielić”, dzięki odpowiedniej nazwie i kampanii reklamowej.
– Grunt, panie dyrektorze, to puścić teraz na rynek jakiś „Białol”, „Białolinę”, „Kremośnieg”, „Śniegokrem” lub coś w tym rodzaju.
– Ma pan już taką maść albo krem?
– Nie mam. Ale to detal. Grunt — na jaką nazwę się pan decyduje?
To oczywiście pewne uproszczenie i przejaskrawienie charakterystyczne dla pisma satyrycznego, ale podobno „satyra prawdę mówi”… Naming produktów ma zasadnicze znaczenie.
Zobacz cały tekst z „Cyrulika”:
Źródło: „Cyrulik Warszawski” nr 26, 1931 r. Biblioteka Narodowa Polona.pl